Skip to content

Antyportret z wadą wzroku

Galeria 2.0, działająca przy warszawskiej ASP, mieszcząca się na strychu byłego Pałacu Raczyńskich, obecnie budynku Rektoratu, przy ul. Krakowskie Przedmieście 5, prezentuje właśnie wystawę fotograficzną Mariusza Filipowicza pod tytułem Dyskomfort.

Zdjęć na żywo nie widziałem, ale to, co obejrzałem w Internecie, spowodowało u mnie… dyskomfort. Czy zatem wystawa w 100% udana? Czy to jest właśnie prawdziwa sztuka? Wymyślić projekt, zrobić konkretne założenia i zrealizować tak, żeby były dla widza czytelne i wywoływały określone reakcje? Może i tak, ale pewien – nomen omen, jak lubi mawiać pewien filozof z Lublina – dyskomfort wywołuje u mnie fakt, że obecna moda nakazuje widza szokować.

Na stronie Galerii znajduje się informacja o tej wystawie, niestety nie podpisana nazwiskiem; a szkoda, bo ciekaw jestem, spod czyjej klawiatury wyklikały się takie pierdoły… Już samo nazwanie zamieszczonych karykatur „portretami” jest obrazą dla portretów, a przywołanie ducha Witkacego, miało na celu chyba wyłącznie udowodnić elokwencję niepodpisanego klepacza w klawisze; nic z tego, wygląda jak kwiat wiśni na pryzmie gnoju.

Rzeczony klepacz, a właściwie jego klawiatura, rozwodzi się nad założeniami klasycznego portretu, żeby w końcu stwierdzić: portrety Filipowicza od strony formalnej spełniają cechy klasyki gatunku.

Przykro mi, panie Klepaczu; ani to portrety, ani to klasyka, ani to jej strona formalna. Klasyczny portret, to klasyczne ustawienie, klasyczne oświetlenie, a także, o czym większość współczesnych pstrykaczy karykatur nie wie – określonej długości ogniskowa: co najmniej dwukrotność przekątnej negatywu.

Najpopularniejszy format klasycznej fotografii, tzw. mikrofilm, czyli klatka 24×36 mm, ma przekątną 43 mm. Tak zwany obiektyw portretowy, to przynajmniej 85 mm. Jeśli Szanowny Kolega Mariusz Filipowicz wykonywał te karykatury na negatywie o formacie 8×10 cali, to powinien stosować obiektyw o ogniskowej co najmniej 650 mm. Niestety, co widać na załączonych karykaturach, zastosowana optyka miała duuużo krótszą ogniskową. Efektem są potężne nosy i malutkie, znikające gdzieś z tyłu, uszka.

Dyskomfort.

Dyskomfort…? Znaczy, tak miało być? Może i tak, ale proszę nie nazywać tego portretem, w dodatku klasycznym. I proszę nie podnosić szkolnych błędów do rangi sztuki.

Całość dopełnia paskudne, bezcieniowe oświetlenie lampą pierścieniową, deformujące nosy i powodujące powstawanie anielskich aureoli w oczach. O obróbce mogę powiedzieć tylko tyle, że nie odbiega od reszty.

Dobrze jest pamiętać, żeby idąc na wernisaż, wziąć z sobą dwie rzeczy: butelkę dobrego wina i dobrą książkę o fotografii*. Jeśli zdjęcia ci się nie podobają, sam wypij wino, a autorowi podaruj książkę; jeśli zdjęcia podobają ci się, daj autorowi wino, a sam zajmij się studiowaniem książki…

*Tak, wiem, trudno znaleźć… ale można próbować 😉

Aha – nie mam nic przeciwko karykaturom, byle by jasno nazwane.

foto: Mariusz Filipowicz

foto: Mariusz Filipowicz

foto: Mariusz Filipowicz

foto: Mariusz Filipowicz

One Comment

  1. burton wrote:

    To to ni ma „sztóka” ? 🙁
    Pozdrawiam Czarek z Cieszyna 🙂

    piątek, kwiecień 15, 2011 at 16:56 | Permalink