Skip to content

Jeśli nie chcesz mojej zguby, na lodzika wieź mnie, luby!

Wnętrze lodziarni w Przedborzu

Jedziemy do Warszawy!

Coś misie kołacze, że jako dziecko czytałem – czy to książkę, czy jakąś czytankę – jak dziewczynka (?) z mamą jechały pociągiem ze wsi do Warszawy. Marzenie życia, niesamowite przeżycie, wydarzenie, o którym będzie można latami opowiadać, a jak dzięki tej podróży wzrośnie prestiż delikwenta… ech…!

Kurwa mać, jedziemy do Warszawy! Wybaczcie, proszę, tę partykułę spod latarni, ale taki wyjazd aż się o nią prosi. Już kilka dni wcześniej jestem chory i szukam pretekstu, żeby się z tego wymigać. Za to moje Słonko całe w skowronkach: będzie LODZIK!!!

Kiedyś, jadąc bodajże z Krakowa do Warszawy, chcąc ominąć remontowaną i zatłoczoną główną drogę, pojechaliśmy „na azymut”. Hela (nawigacja) prowadziła, a właściwie tylko wyznaczała kierunek, a my staraliśmy się znaleźć drogi, mniej więcej temu kierunkowi odpowiadające. Od tej pory jeździmy tak coraz częściej. Poznajemy w ten sposób nowe zakamarki, te prawdziwe, nie wypicowane dla turystów.

Przydrożna kapliczka

I w ten sposób znaleźliśmy się w Przedborzu nad Pilicą.

Anus mundi, można by rzec; miasteczko położone z dala od głównych dróg, pomiędzy Gierkówką a Siódemką, omijane – jak misie zdawało – nawet przez wrony. Co prawda, leżące niedaleko słynnego peronu we Włoszczowej, ale to nie ta bajka. Znaleźliśmy się w nim dość późno, w dodatku wściekle głodni, bo przecież przy drogach siedemnastej kategorii odśnieżania nie stawia się zajazdów… Jednak nasze uczucia, na widok Restauracji Parkowa były raczej ambiwalentne. Wyobraźnia podsuwała dawno nie widziane obrazy lepiących się stolików, okupowanych cały dzień przez różne moczymordy oraz odór piwoszczynu. Niepotrzebnie, bo było czysto, jedzenie smaczne, w dodatku w niewygórowanej cenie. Mój obżarty błogostan na restauracyjnym tarasie zakłóciło wiercące się Słonko:

– zobacz, na ten parking przyjeżdżają samochody, wysiadają z nich ludzie, idą gdzieś i wracają z lodami;

– to chyba nic dziwnego?

– ale zobacz, ile ich jest! Co chwila podjeżdżają nowi, to nie mogą być zwykłe lody, skoro mają takie powodzenie. O, już wiem; tam, pod kolumnami! Idziemy!

Lody okazały się świetne! Klasyczne, jak z dzieciństwa, robione podobno według starej receptury, na naturalnych składnikach; firma istnieje od 1976 r. i twierdzi, że przepisu nie zmienia. Coś w tym jest, bo nie spotkaliśmy nigdzie lepszych. W każdym razie, moje Słonko tylko wypatruje okazji, by znów się nimi obeżreć. Ja też wolałem pojechać bocznymi drogami, niż remontowaną Gierkówką. Lody oczywiście były, tak samo pyszne.

Lody - 2 zł gałka

Jeśli kogoś zachęciłem, to podaję adres: Wojciech Marjanowicz, ul. Stara 10, Przedbórz. Drugi punkt, ten bardziej znany – koło ronda. Czynne sezonowo – od pierwszych, ciepłych promieni słonecznych do ostatnich. Godziny otwarcia – do skończenia się lodów.

Przy okazji mogę też polecić Restaurację Parkowa – na naleśniki czeka się co prawda trochę dłużej, ale tylko dlatego, że są za każdym razem trzeba zrobić nowe ciasto. A zawartość… mniam; ja dostałem własnej roboty dżem morelowy, a moje Słonko pyszny twarożek na słodko!

Ach, zapomniałbym… chcielibyście wiedzieć, po co jechaliśmy do Warszawy…?

Ładna?

Lancia Thesis

Lancia Thesis z tyłu