Bielskie Aquarium to nie siedziba GRU ani sklep rybny, tylko klubokawiarnia, mieszcząca się w tutejszej Galerii BWA. Chyba wzięli się za nią jacyś młodzi napaleńcy, bo co chwila atakują na fejsie nowościami. Dziś rzuciła się na mnie informacja o wernisażu malarstwa ”Nie-widoki. O pejzażu współcześnie”, a w niej taki obrazek:
Zapytałem grzecznie co to ma być i dostałem odpowiedź: tempera. No cóż, jak ja mam temperę, to leżę w łóżeczku i cierpię, więc współczucie wzięło u mnie górę nad chęcią udzielenia ciętej riposty Wujka Staszka. Ciekawość gryzła, więc wybrałem się do tego szacownego miejsca.
Muszę pogratulować kuratorce wystawy, Jolancie Ciesielskiej, mistrzowskiego opanowania sztuki bleblania; potrafiła bleblać przez kilkanaście minut i nic nie powiedzieć! A już majstersztykiem były jej pouczanki kierowane do autorów, żeby się streszczali, bo nie ma czasu, które trwały dłużej niż wypowiedzi rzeczonych…
W sumie było miło. Na początku udawało się uniknąć tłumów, potem było gorzej. Kiedy złożony rwą kulszową (nową, w zeszłym roku była w drugiej nodze) usiadłem sobie na zachęcająco wyglądającym krzesełku, zaczął mnie obfotografowywać jakiś gościu z Bydgoszczy. To z lewej, to z prawej; potem potrzymał mnie za rączkę i popatrzył w oczy. Wolałem się spiesznie oddalić. Żałuję, że nie dotrwałem do koncertu, bo artystka miała fajne klawisze; takie malutkie, że można je schować w rękawie. Aha, krzesełko było częścią prac autora, który malował wszystko, oprócz tego, co widział.
A obrazy…? Jak to w Sztuce, przez duże Mać – znalazło się kilka dobrych prac i kilka takich, które sugerowały, że ich autorzy doznali implementacji fotoszopa; niestety, manual się nie zainstalował, być może z braku miejsca. Moim zdaniem najlepsze było poniższe połączenie linearnych form horyzontalnych i wertykalnych.
Ja tam byłem, wina nie piłem, bo się do koryta nie dopchyłem.