foto: Czarek Dybowski
Ostatnio bąknąłem coś (Po co komu Pentacon Six?) o „skonstruowaniu sobie nowego obiektywu”. Aż mnie samego to zaciekawiło… Zobaczyłem się oczami wyobraźni, jak w białym fartuchu siedzę przy desce kreślarskiej z namysłem rysując coraz to nowsze konfiguracje. Albo biegun przeciwny; w ciemnawej i zimnej piwnicy, na tle saudkowej ściany, klecę nawiedzone konstrukcje, w puszki po groszku Pudliszek wklejając denka ze znalezionych na śmietnikach butelek, których nikt nie chciał przyjąć do skupu.
Tak, zdecydowanie ta druga wersja bardziej misie podoba.
Niestety, mam dwie lewe łapki i obawiam się, że jedyne, co by mi wyszło, to abstrakcyjna rzeźba.Wracając do rzeczy – po fazie na ostrość, w której kupowałem najlepsze szkła, najnowsze filmy, cudowne wywoływacze itepe, naszła mnie faza na nieostrość. Trzyma już tak ładnych parę lat. Rzuciła się na mnie jeszcze w czasach, gdy fotografowałem na mikrofilmie. Z dzisiejszej perspektywy śmiech mnie ogarnia; czego można szukać na tym nikczemnym formacie??? Chyba jedynie braku ciągłości obrazu. Nic dziwnego, że satysfakcji nie znalazłem. A przeszedłem sporo – od wydłużania czasu naświetlania, poprzez Zone Plate aż do wklejania w komorę aparatu różnych matowych folii.
Przejście na wielki format uspokoiło mnie trochę; daje on tak inne możliwości, że zacząłem się uczyć fotografii jakby od nowa. Nie techniki, bo ta jest łatwa do opanowania, lecz kompozycji, percepcji, analizy obrazu. Aha, zaraz przyjdzie Henry i powie, że znów zaczynam filozofować… W każdym razie faza nieostrości znów dała o sobie znać. Wylazła z kąta ciemni Huberta i wgryzła się we mnie, jak w świeży boczek.
Któregoś dnia, przeglądając karton fotograficznych śmieci, wziąłem do ręki radziecki „filtr” UV; znaczy kawałek brudnej szyby, zamocowany w pierścieniu 62 mm. O! zawołałem, cytując pewnego znanego artystę. To jest to! Google, zakłady optyczne, telefon: – tak, zapraszamy! No to pognałem w te pędy. Z pół godziny mi zeszło, zanim Pani zrozumiała, że naprawdę chcę zwykłą soczewkę okularową, jedną, w dodatku szklaną, i naprawdę bez powłok przeciwodblaskowych… Taką za 20 zł.
Soczewka zmieściła się idealnie w oprawę po „filtrze”. Jeszcze wizyta w Liroyu i zakup rury kanalizacyjnej. Moje Słonko użyczyło mi pierścienia odwrotnego mocowania do Pentacona Sixa, a zręcznymi paluszkami zrobiło ze starej skarpetki napletek… chciałem powiedzieć piękną osłonkę przeciwsłoneczną. Popatrzyło Słonko na „obiektyw” i ochrzciło go Wacusiem, zupełnie nie wiem dlaczego…
Wacuś, podpięty do P-sixa, zdał egzamin – dowodzi tego powyższe zdjęcie. Naświetliłem kolejną, testową rolkę, czeka na wywołanie. Mam poważne plany co do Wacusia – zamówiłem już przejściówkę, dzięki której podepnę go do wielkiego formatu. Dostanie też przysłonę ze starego durszlaka; taki Imagon, a co!
Aha, jakby ktoś pytał, taki obiektyw nazywa się „menisk”. Niektórzy mówią „monokl”, ale dla mnie, monokl, to się wtyka w oko…